• monia:) odsłony: 8843

    MÓJ PORÓD - wspomnienia

    Było już po terminie. Trochę się martwiłam. Tym bardziej, że ruchy były coraz słabsze i rzadziej się pojawiały. Robiłam wszystko co mogłam (odkurzałam, myłam okna itp.). A Piotruś się uparł i nie chciał wyjść. W końcu umówiłam się z lekarzem, że jeśli do poniedziałku nic się nie wydarzy to muszę przyjść na oddział i będą mi wywoływać poród - jeśli to będzie konieczne (na oddział przyjmują na tydzień po spodziewanym terminie porodu).
    Pewnego dnia zauważyłam na swojej bieliźnie malutkie krwawe plamki. Wtedy przestraszyłam się i pobiegłam do swojego lekarza ginekologa. Myślałam, że stało się coś strasznego (dziecko się nie rusza, a tu jeszcze jakieś „krwawienia”). Okazało się jednak, że to odlepił się czop zabezpieczający dziecko przed bakteriami i czynnikami zewnętrznymi. A skoro się odlepił, tzn., że dziecko układa się i przygotowuje do opuszczenia mojego brzucha. Odetchnęłam z ulgą.
    W piątek pojechałam z mężem do swoich teściów. Zostaliśmy tam na kolację. Już wtedy czułam się źle. Bardzo bolały mnie krzyże, a ból promieniował na całe plecy. Siedziałam więc przy kaloryferze i grzałam plecy. To dawało mi trochę ulgi.
    Pojechałam do domu. W zasadzie miałam przypuszczenia, że zaczyna się poród. Tylko dlaczego nie boli mnie brzuch, tylko plecy ? przecież czytałam (i tak też mówił lekarz), że bóle porodowe to bardzo mocne bóle w dole brzucha, przypominające bóle menstruacyjne o bardzo dużym nasileniu. Okazało się, że znowu nie miałam racji i że bóle mogą być też krzyżowe (TE GORSZE).
    Przyjechałam do domu i poszłam się wysikać. Kiedy zaczęłam oddawać mocz coś tak strzeliło, jakby ktoś uderzył w papierową torbę (dosłownie). Była godzina 22.22 w piątek. Przestraszyłam się tak, że aż podskoczyłam (na sedesie, ha, ha). Nikomu nic nie powiedziałam, ale od tego czasu zaczęły się bóle krzyżowe (skurcze). Już nie pamiętam jak często się pojawiały, ale coraz częściej i coraz bardziej bolesne. Ale ponieważ lekarz mi mówił żeby od razu do szpitala nie jechać (bo to może potrwać) i czasem takie bóle po 2 godzinach ustępują, bo to jeszcze nie są te właściwe – czekałam. Minęły dwie godziny, ale ja tak przeciągałam, a może jeszcze pół godzinki, a potem następne pół. W tym samym czasie zauważyłam, że ciągle chodzę sikać. Ale nie tak normalnie – po troszeczku, prawie wcale, ale czułam jak mimowolnie wypływa ze mnie minimalna ilość (po kilka kropli) cieczy (myślałam, że moczu). Wytłumaczyłam to sobie większym parciem na pęcherz. Założyła podpaskę i położyłam się do łóżka. Podczas bólów bardzo pomagało mi masowanie przez męża pleców (a zwłaszcza części krzyżowej). To naprawdę przynosiło ulgę.
    W końcu uznaliśmy z mężem, ze czas jechać. Wstałam, umyłam się. Zabrałam torbę i dokumenty i pojechaliśmy o 2.00 w nocy do położnej (kuzynki). Ona kazała mi się położyć na wersalce. Założyła rękawicę gumową i mnie zbadała. Wtedy wypłynęło resztę wód płodowych (które po woli wypływały cały czas, ale ja o tym nie wiedziałam). Zawsze myślałam (widziałam na filmach), ze wody płodowe to jedno wielkie chlupnięcie, a nie tak jak u mnie. Stąd ta pomyłka. Znowu okazało się, że nie miałam racji.
    Położna ubrała się i pojechaliśmy do szpitala. Już po drodze moje bóle zaczęły zanikać, a kiedy przyjechałam wcale ich nie było (podobno ze strachu). Tam zaczęli mnie ważyć, mierzyć i wypytywać (o choroby w rodzinie, przebieg ciąży, kiedy odeszły wody itd.). Trwało to ze 40 minut. (ciekawe co byłoby gdybym nadal miała bóle ???). Potem zrobili mi lewatywę (OKROPNOŚĆ) i ogolili mnie. Większość personelu spała, bo to przecież środek nocy.
    Ponieważ wody odeszły znacznie wcześniej, nie można było czekać na pojawienie się skurczy. Położyli mnie na łóżku (sama wlazłam). Przypięli pasami i podpięli mi różne elektrody i aparat monitorujący tętno płodu. Podłączyli kroplówkę wywołującą bóle. Mogłam leżeć tylko na jednym boku. Nie wolno mi było nic pić, choć usta i język miałam tak spękane i suche, że aż bolało. Dwa razy pozwolili mi zwilżyć usta.
    Kiedy wchodziłam na porodówkę, po drodze mijałam 3 wijące się z bólu na innych łóżkach kobiety. Wyglądało to tak jakby korytarz przedzielono pół -ściankami i za każdą pół -ścianka stało jedno łóżko.
    Położna poinformowała mnie, że gorzej już być nie może bo: bóle krzyżowe (najgorsze), rodzenie na sucho (wodę odeszły za szybko), skurcze wywoływane sztucznie (bardziej bolesne), poród po terminie i do tego olbrzymie hemoroidy odbytu.
    Po chwili zostałam sama. Nad moim łóżkiem wisiał zegar. Chodził, ale mnie wydawało się że minuta trwa wieczność. Leżałam i modliłam się by już było po wszystkim. Obiecałam sobie, że wytrzymam i nie będę krzyczeć. Przyrzekam Ci nie dało się. Ja nie krzyczałam tylko wyłam.
    Miałam bóle krzyżowe, potem nawet parte, ale rozwarcie było za małe. Co chwila przychodziła położna i badała mnie podczas skurczu (I TO BYŁ NAJWIĘKSZY KOSZMAR). Ból wręcz nie do wytrzymania !!! Mężowi położna kazał dzwonić koło 6.00 rano. Zadzwonił. Słyszałam dźwięk telefonu. On też mnie słyszał (moje jęki). Potem kazały mu dzwonić za godzinę. Dalej nic. Potem za pół godziny i znowu nic. On też nie spał i dzwonił co chwilę. Nie wpuścili go na salę (takie były czasy).

    Kiedy zaczęły się bóle parte byłam sama. Bałam się, że dziecko „wypadnie”, a tu nikogo nie ma. Zaczęłam powstrzymywać i zaciskać nogi. W końcu przyszła położna i powiedziała, ze jak mam bóle parte to żebym parła i będzie mniej bolało. Rzeczywiście trochę pomogło. Ale rozwarcie nadal było za małe.
    Pozwolili mi się położyć na drugim boku. Cały czas słyszałam jak bije serduszko mojego Piotrusia. Czasem wolniej i ciszej. Wtedy truchlałam. Trwało to w nieskończoność. Bolało coraz bardziej. W końcu podali mi morfinę (wyczytałam to później w karcie informacyjnej ze szpitala). Bolało tak samo, tyle tylko, że pomiędzy skurczami (czyli co 2 minuty – minutę) udawało mi się zasypiać, po czym budziłam się z bólu i znowu zasypiałam na dwie minuty. I otwierałam oczy, a przede mną ciągle ten zegar...
    W końcu przyszła położna, nachyliła się nade mną i poczułam, że się PALĘ. Takie miałam wrażenie, jakby mi ktoś pochwę podpalił. Okazało się, że polały mnie jodyną i dokonali nacięcia krocza. Potem podeszły do mnie jeszcze dwie pielęgniarki. Złapały mnie za zgięte kolana i pchały mi je do głowy. Kiedy przychodził skurcz kazały nabrać powietrza i z całej siły przeć. Już nie miałam sił nawet przeć. Byłam u kresu wytrzymałości (choć wcześniej myślałam, że człowiek tyle wytrzymać nie potrafi – a jednak...).
    Powiedziałam położnym, ze nigdy, przenigdy żadnych dzieci i że niech się stanie co chce i na niczym mi nie zależy tylko żeby już było koniec tych męczarni. Wtedy jedna z położnych uśmiechnęła się i powiedziała do mnie: poczekaj, zobaczymy czy powiesz to samo za chwilę, kiedy podamy Ci dziecko.
    Parłam i parłam. W końcu położna powiedziała: „nie przerywaj bo go udusisz, jest główka”. Wtedy trwało to już tylko chwilę. TO SYN. Wiem powiedziałam, bo, wiedziałam o tym od pierwszych dni ciąży. Byłam pewna, chociaż lekarza prosiłam i nic mi nie mówił jakiej płci dziecko urodzę. To miał być Piotruś i już. Nawet nie wymyśliliśmy imienia dla dziewczynki, bo po co, skoro to Piotruś ? Była godzina 8.10 w sobotę.
    Szybko oczyścili mu drogi oddechowe, owinęli go w pieluchę i położyli mi na brzuchu. TO BYŁA NAJPIĘKNIEJSZA CHWILA W MOIM ŻYCIU !!!!! Nigdy nie zapomnę tego uczucia. I co ? – zapytała mnie położna. Nadal nie chcesz mieć więcej dzieci ? – Mogę nawet zaraz !!! – powiedziałam. Warto było tyle wycierpieć, żeby poczuć to co wtedy czułam. Nic tego nie zastąpi. Uwierz mi!
    Potem zabrali Piotrusia, żeby go zbadać, umyć i przewinąć w czysta pieluszkę. W tym czasie przyszedł lekarz i zszył mi krocze. Wcześniej jednak badał czy uszkodzeniu nie uległy jakieś organy wewnętrzne. Złapał za macicę i poszarpał. Czułam jakby mi wszystkie wnętrzności z brzucha chciał wyciągnąć przez pochwę. Niemiłe uczucie. Był niedelikatny i niegrzeczny (musiał się obudzić, a ja nie byłam jego pacjentką).
    W końcu mnie zszył, ale nieładnie (wiem to od położnej) i żyłkę tak zawiązał, ze jej sterczące twarde końce wbijały mi się do ciała przy każdym ruchu. Musiała tak sobie zakładać watę, żeby była pomiędzy tymi stojącymi końcami, a ciałem.
    Przewieźli mnie na 2 godziny na salę poporodową. Mała salka z jednym łóżkiem. Piotruś leżał ze mną na jednym łóżku. Kazali przystawiać go do piersi, bo to bardzo ważne, żeby od razu nauczył się ssać. Przystawiałam, ale to nie wyglądało na picie. On po prostu trzymał sobie sutka w buzi i spał.
    Po 2 godzinach zawieźli mnie na normalna salę. W każdej było po 3 łóżka. Jedna ze ścian była szklana i ta ścian dzieliła nas od pokoju, w którym stały łóżeczka z dziećmi. Każde w swoim różowym łóżeczku z „metką” na rączce. Pytała i pozwolili mi przywieźć łóżeczko z Piotrusiem i postawić go koło mojego łóżka. Potem spał ze mną (w łóżku). Nie wolno było ubierać majtek.
    Dali nam około 20 cm długą ligninę i musiałyśmy chodzić z tą ligniną między nogami i uważać, żeby nie wypadał. A ona stała po obu stronach (i z przodu i z tyłu). Potem się wycwaniłam. Ubierałam majtki i podpaski, a ściągałam, jak miał być obchód. Było zimno (22.11.1997 r.).
    Okna w szpitalu (chociaż szpital nowy) nieszczelne. Pozbierałyśmy koce z wszystkich 3 łóżek i ułożyłyśmy na parapecie, żeby tak nie wiało. Łóżka były za wysokie. Ja mam 160 wzrostu i olbrzymi kłopot sprawiało mi np. usiąść na brzegu łóżka żeby zjeść obiad, a także wejście i zejście. Miałam takie hemoroidy, że nie było mowy o wypróżnieniu, a pielęgniarki cały czas o to pytały. Dali mi jakiś czopek, ale nie dał się łożyć bo nie było w ogóle wejścia do odbytu (takie miałam hemoroidy).
    Wieczorem (pierwszego dnia) przyjechał mój mąż. Wpuścili go na salę i napstrykał nam zdjęć Polaroidem. Potem pojechał je pokazywać. Wyglądam tragicznie. Byłam spuchnięta, spocona i wymęczona. Liczyłam każdy dzień, każda godzinę do wyjścia ze szpitala. Potem liczyłam: już tylko 2 obiady i 3 śniadania....
    Byle do domu.
    W szpitalu wszystkie dzieci w nocy spały tylko mój Piotruś nie. Wrzeszczał i musiałam go nosić. Niektóre kobiety mówiły: zostaw niech płacze, bo go nauczysz i zawsze będziesz musiała nosić. Po to się ma matkę odpowiadałam i dalej nosiłam. Wtedy on się uspokajał i zasypiał. Kładłam go obok siebie i spaliśmy dalej.
    Kazali karmić na żądanie, czy zawsze jak dziecko płacze (bez wyznaczania godzin karmienia). Miałam piersi tak twarde i bolesne, że łzy mi kapały z oczu za każdym razem kiedy on jadł. A Piotruś ciągnął i płakał bo mu słabo leciało. Chociaż pokarmu miałam sporo. Miałam małe, nieprzyzwyczajone jeszcze dziurki w sutkach i musiał się bardzo wysilać. Prosiłam o sztuczny pokarm (w butelce) – który dawali jak matka była po cesarce, albo kategorycznie odmawiała karmienia, lub np. nie mogła karmić ze względu na chorobę. Podawali mi antybiotyk dożylnie, aby zapobiec zakażeniu (bo rodziłam na sucho). Pewnego dnia obudziłam się i nie mogłam ruszyć ręką (w której był welfron). Dostałam zapalenie żyły i groziła infekcja. Wyciągnęli welfron i dostawałam zastrzyki w tyłek. Kazali mi ściągać (ręcznie) mleko z piersi po każdym karmieniu), żeby zwiększyć laktację i ułatwić dziecku karmienie oraz po to by pokarm nie zalegał w piersiach bo przestanie się produkować, albo zrobi się zapalenie piersi. Poinformowała mnie o tym wredna baba - pielęgniarka, która poprosiłam o pomoc. Podeszła do mnie. Ścisnęła mi piersi z całej siły (mało się nie posikałam z bólu) i powiedziała: masować, masować, bo zrobi się ropa, będziemy ciąć i wcale pani do domu nie pójdzie. Wyłam wtedy jak bóbr. Wtedy nadszedł lekarz i chciał się ode mnie dowiedzieć co się stało. Nie widziałam co powiedzieć, ale dziewczyny z sali mu powiedziały o co chodzi. Zawołał dwie pielęgniarki i kazał i masować mi piersi. To był straszny ból. Masaż polegał na gnieceniu i wałkowaniu piersi dłońmi, żeby zatory mleczne, które się porobiły puściły. „Masowały” przez około 1,5 godziny, a ja siedziałam i łzy spływały mi po twarzy. Bolało!!! Potem po każdym karmieniu resztę mleka (którego Piotruś nie wypił) musiałam wyciskać, ze by robiło się nowe i żeby nie było zatorów. Bardzo źle to wspominam. Ponadto, bolały mnie brodawki, bo dziecko gryzło i były podrażnione.

    Mimo wszystko (ból, strach i „rożna” opieka szpitalna), zdecydowałam się na drugie dziecko. Nic nie zastąpi tego uczucia, jakie ma matka, kiedy położna daje jej maleństwo.

    I wiesz co, kiedy już urodziłam bardzo brakowało mi czegoś w środku. Było mi przykro, ze już nie czuję tych ruchów, tych kopniaków i przesuwania się pępka na jedną stronę brzucha. Dobrze, że miałam przy sobie Piotrusia. Kocham go nad życie. Nigdy nie wyobrażałam sobie, ze można kogoś aż tak kochać. Dla niego potrafiłabym nawet ... zabić. Jeśli ktoś robiłby mu krzywdę, ja bym go zabiła.
    Zawsze wydawało mi się, że najbardziej na świecie kocham rodziców (a zwłaszcza mamę). - Potem również męża. - Mama mówiła, czekaj – urodzisz dziecko to zobaczysz, ze matka bardziej kocha dziecko, niż dziecko matkę, tylko że dziecko nie zdaje sobie z tego sprawy. Teraz wiem – miała rację!!!!!!!!
    To jest taka miłość, która potrafi góry przenosić !!!!!!

    Pozdrawiam Cię serdecznie! Bądź dobrej myśli. Niektóre kobiety rodzą w taksówce – zanim dojadą – bo tak szybko to trwa. Ja miałam poród trudny i ciężki. Ale warto było!

    P.S. Piotruś dostał tylko 9 pkt na 10 bo był siny. Miał pępowinę owiniętą wokół główki. Tak niewiele brakowało do dramatu. Dziękuję Bogu, że wszystko dobrze się skończyło.

    MONIA

    P.S. mam nazdieję, że tym razem będzie lepiej.

    Odpowiedzi (18)
    Ostatnia odpowiedź: 2009-12-24, 22:31:31
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
m_onika 2009-12-24 o godz. 22:31
0

ups pomylilam sie 33 tc:)
:P

Odpowiedz
m_onika 2009-12-24 o godz. 22:30
0

Musi byc dobrze. Mysle ze pierwsza ciaza i pierwszy porod na tyle dostalismy w kosc od zycia ze teraz nas chociaz troszke rozpiesci
I mysle ze juz tak jest w koncu juz 34 tydzien a dla naszych maluszkow to kazdy dzien jest bardzo wazny :)

Odpowiedz
Gość 2009-12-24 o godz. 21:08
0

JA TEŻ NAJPIERW SIĘ POPŁAKALAM, ALE BYNAJMNIEJ NIE ZE STRACHU, TYLKO ZE WZRUSZENIA. WSZYSTKO TO CO OPISALAŚ BYLO..... BRRR
PRÓCZ CHWILI KIEDY WZIĘŁAŚ W RAMIONA SWOJE MALEŃSTWO.
TA CHWILA JEST TAK PIĘKNA ,ŻE WARTO PRZEŻYĆ DLA NIEJ NAJGORSZE KATUSZE. :o :P OBY WIĘCEJ TAKICH DZIELNYCH KOBIETEK I SZCZĘŚLIWYCH PORODÓW.

Odpowiedz
Gość 2009-12-23 o godz. 05:11
0

tez sie poplakalam, tera zrozumiem co czula moja mama rodzac mnie urodzilam sie 6 tyg za wczesnie i wazylam 1600 gr.
wtedy byly inne czasy i nikt mi nie dawal wiekszych szans na przezycie, a na dodatek to byly zaduszki i jedynymi kwiatami, ktore dostala moja mama byly chryzantemy brrrrrrrr

Odpowiedz
monia:) 2009-12-21 o godz. 16:36
0

Wiatj MONIKO!

Wiem, że jestem wrażliwcem (a mój mąż mówi, że beksą, bo płaczę nawet na bajkach i reklamach), ale musze przynać, ze kidy czytałam Twoje wspomnienia z porodu to też się popłakałam, chociaz starałam się wytrzymać bo przecież jestem w pracy i co sobie o mnie pomyślą...
Sporo przeszłaś. Ale teraz będzie lepiej. Juz jest lepiej bo już jesteś w ciąży więcej tygodni niz poprzednio.

Dobrze że wtedy wszystko skończyło się dobrze...

Pozdrawiam i tzrymam kciuki za ciebie i Ksawierka.

MONIA

Odpowiedz
Reklama
Anabela 2009-12-18 o godz. 19:19
0

Napewno m_oniko!!!! Mój gin powiedział, że najważniejsze, żeby jak najdłużej dzidzia siedziała w brzuszku. Najpierw więc czekałam oby do 32tc, bo wtedy mój mały miał już prawie 2000g i w razie czego czekałoby nas kilka dni w inkubatorku na obserwacji i do domku. Teraz dobrnęliśmy do końca 37tc, jeszcze 2 dni i będzie mógł się rodzić bez problemu, bo nie będzie już zaliczany do wcześniaków (taka głupota, bo waży już ponad 3000g, a może być wcześniakiem tylko dlatego, że urodził się nie w tym tygodniu co trzeba). Tak więc mam bojowe zadanie "przetrzymać" go jeszcze kilka dni, ale to nie dlatego, że może mu się coś stać, tylko dlatego, żeby nie miał etykietki wcześniaka, bo potem wszyscy wszystko zrzucają właśnie na wcześniactwo.
Także trzymamy z Igorkiem mocno kciuczki za Ciebie i Twoją dzidźkę i trzymajcie się "w kupie" jak najdłużej. Najgorsze już za Wami. Papatki!!!

Odpowiedz
m_onika 2009-12-18 o godz. 02:44
0

Tez odpycham od siebie wszytskie złe przeczucia i zle mysli .wiem ze nie moze byc inaczej jak dobrze mocno w to wierze i mam nadzieje ze tak bedzie :D

Odpowiedz
Anabela 2009-12-18 o godz. 00:28
0

Cieszę się m_oniko, że najgorsze chwile masz już za sobą. Czytałam Twój post z wielkim zaciekawieniem, bo w moim przypadku też tak się to mogło skończyć (od 29tc leżałam w łóżku, dostałam sterydy na rozwinięcie płuc malucha i brałam leki hamujące skurcze). Na szczęście udało mi się dotrwać do 37tc. Teraz podobno w każdej chwili mogę urodzić, chociaż termin mam na 23 listopada, ale to już nie jest problem, bo mały ma już ponad 3000g. Domyślam się, jak musiałaś się czuć podczas drugiej ciąży, kiedy zbliżał się ten (pechowy dla Dawidka) tydzień, na szczęście już jest po i mam nadzieję, że będzie teraz o.k. Co ja piszę - nie mam nadzieję, tylko WSZYSTKO BĘDZIE O.K.!!!!

Odpowiedz
m_onika 2009-12-17 o godz. 18:35
0

Niestety ale wtedy nie umieli mi na to odpowiedziec. Wiadmomo bylo tylko ze lozysko zaczelo sie odklejac i ze byly na nim jakies krwiaki. Najciekwwsze bylo dla mnie to ze dzien przed tym jak wyladowalam w szpitalu bylam na usg i lekarz powiedzial ze wszytsko jest ok a bylo pewnie zupelnie inaczej.

To bardzo dla mnie wazne ze juz jestem 4 tyg dluzej niz z Dawidem w ciazy. Co miesiac mam robione usg i dzieki Bogu wszytsko jest ok.

Odpowiedz
Aga27 2009-12-17 o godz. 18:29
0

m_onika mam nadzieję ,że juz sie nie martwisz, teraz kiedy jest to 32/33 tydzień ciaży.to juz 4 tyg dłużej niż wtedy, a powiedz czy lekarze wiedzą dlaczego Dawid urodził sie tak wcześnie?

Odpowiedz
Reklama
m_onika 2009-12-17 o godz. 17:32
0

Mój poród.

Zaczął się 29 tc wstałam rano jak zwykle. Tylko ze tego ranka pobolewał mnie brzuch więc wziełam nospe ale słabo pomagała potem pojawiły sie (tak wstedy myslalam)uplawy z domieszka krwi. JAk pozniej sie okazloa o to był czop. Pojechałam do szpitala. Przeszedł lekarz zbadał mnie i oznamil mi ze akcja porodowa trwa juz conajmniej 24 h i mam rozwarcie 3 cm. Bardzo sie przestraszylam myslalm przeciez to dopiero 29 tydzien jeszcze tyle czau do tp. Przewiezli mnie na ginekologie tam badania usg ciagle monitorowanie ktg gdzie wychodziło ze mam skurcze ktorych ja wcale nie czułam:(. Dostawalam coraz to nowe leki na powstrzymanie skurczow ale sie nie udawalo wyciszyc do konca rozwarcie tez sie nie zmniejszylo. Dostalam leki na rozprezenie plucek mojego maluszka (na wypadek gdyby nie dalo sie powstrzymac porodu). TAk lezalam cztery dni. w miedzy czasie z 2 razy wozili mnie na przedporodowa i znowu zwozili na ginekologie. Czwartego dnia ok godz 15 przyszla lekarz zeby zobaczyc co sie u mnie slychac spojrzala na wydruk ktg. A ja tylko uslyszalam jej slowa a raczej krzyk szybko na porodowke!!!łzy mi leciałyt jedna za druga balam sie, wiedzialam ze jest za wczesnie na porod. Ale nie ja ni lekarze decydoalismy o tym kiedy to sie stanie. Przewiezli mnie na porodowke gdzie nadal dawali mi leki na powstrzymanie skurczow i rozwarcia dopiero wtedy zaczelam czuc skurcze. Mijala kolejna godzina za godzina przychoidzil ordynatror i cala masa innych lekarzy aby zobaczyc co sie dzieje. Od lekow na powstrzymanie skurczy mialam jakies drgawki i wysokie cisnienie 195/135. Chwilami myslalam ze serce mi wyskoczy a zyly pokekaja mi bo tak mi tetnily. Wtedy lekarz postanowil ze odlaczaja leki powstrzymujace porod i powiedzial "pani Moniko niestety ale musi pani urodzic chociaz mialem nadzieje ze zwieziemy pania spowrotem na dol na ginekologie".Jednoczesnie cieszylam sie ze juz bede miala to za osba ale strach przed tym co moze stac sie niedlugo byl przerazajacy i paralizowal mnie. Skurcze byly coraz mocniejsze i coraz czestsze ale jeszce nie odewszly mi wody. No i zonu interwencja lekarz ok godz 23 przyszedl i powiedzial ze musi mi przebic pecherz plodowy bo wody same mi nie odejda. Jeszcze przed tym kazal poloznej zadzwonic na blok operacyjny aby wszytsko przygotowali do cesarki na wypadek gdyby wody okazaly sie byc zielone. I znowu ta nie pewnosc i wielki strach. Ale w glebi duszy modlilam sie do Boga aby wody byly czyste i nie trzeba bedzie robic cesraki. Wzial jakas igle wlozyl mi aby przebic pecherz wtedy ta chwila trwala dla mnie jakby to byla wiecznisc i jego slowa i moj pierwszy usmiech na porodowce. "Wszystko dobrze wody przejrzyste"i wtdey poczułam lekka ulge. Ale da;lje sie balam co bedzie. Gdy badala mnie polozna powiedziala ze moze wazyc ok 800 gr i moze miec ok 29 cm. I wtedy masa mysli klebilo mi sie w glowie. Co znim bedzie jak sie urodzi taki malutki i niedojrzaly czy on to przezyje???jak damy sobie rade???Po ok 40 min od przebicia pecherza zaczelo sie na dobre. Słyszalam tylko prosze przec teraz nie a teraz bardzo mocno juz jest glowka. Gdy juz urodzilam nie uslyszalam placzu mojego dziecka byl caly siny. Spojrzalam na meza lzy mu lecialy i wielkie zamieszanie. POd koniec porodu bu=ylo kolo mojego lozkoa ok 15 osob . Ginekolodzy polozne i z OIOMU pediatrzy. w momencie gdy go urodzilam na jakis czas nie wiem zdaje mi sie ze wogole nie slyszalam. Bylam tak slaba ze ju nie mialam siely urodzic lozyska. Pierwsza proba is ie udalo. Potem anestezjolog spytal czy mam stale zeby i usnelam. Uspili mnie do szycia bo juz bym chyba nie zniosla ani chwili bolu. Nawet razu nie krzyknelam podczas mojeo porodu. Obudzilam sie po 2 godzinach slyszalam glos meza ktory rozmawial z poloznymi. Podszedl do mnie i po chwili przyszedl lekarz zapytac jakie imie wybralismy dla dziecko bo musi zostac ochrzczony. Dawid- juz od poczatku wiedzielismy ze to bedzie syn. Dawidek urodzila sie w zamartwicy okoloporodowej wazyl 1200 gram i mial 41 cm.dostal 5 punktow.
To bylo 5 lat temu dzisiaj Dawidek jest z nami i jest w pelni normalnym dzieckiem jedyna pamiatka po jego wczesniactwie to okularki.
Teraz jestem w 32 tc. Przez dluzszy czas nie moglam zajsc w ciaze ale w koncu sie udalo.
Teraz znowu ma byc synek Ksawier
POmimo tego ze pierwczy porod byl ciezki razem z mezem pragnelismy miec drugie dziecko. Teraz juz coraz blizej do rozwiazania i cieszymy sie kazdym dniem ktory mija bo to dla nas bardzo wane aby porod obyl sie o czasie.
Modle sie do Boga aby juz nie wystawial mnie na tak ciezka probe jak 5 lat temu i mam nadzieje ze teraz wszytsko bedzie dobrze.

Pozdrawiam Wszystkie obecne i przyszle Mamusie.
Monika

Odpowiedz
Gość 2009-12-17 o godz. 04:56
0

Monia chyle czola... Naprawde. Z opisu wynika ze nie wszystkie doswiadczenia zwiazane z tym ponoc podnioslym przezyciem byly ... delikatnie ujmujac przyjemne. O ile bol i strach jestem w stanie jakos pojac (pewnie to pojecie mi przejdzie jak tylko sie u mnie zacznie) to pracownikow szpitala nie... I tak naprawde to jest wlasnie to czego sie boje najbardziej. Rutyniarskich poloznych, pielegniarek, wscieklego 'bo go obudzono' lekarza... W moim szpitalu podobno zmienilo sie to nieco na lepsze po tym jak jakas afera byla. Mam nadzieje ze to prawda, i bede mogla 'rodzic po ludzku'.

Pozdrawiam cieplo i zycze wszystkim przyszlym mamuskom jak najwiecej milych wspomnien z tego wyjatkowego dnia.

Aga i wiercaca sie wlasnie Ewunia. :)

Odpowiedz
Gość 2009-12-17 o godz. 03:01
0

Moja Droga, na tym Forum chyba nie bylo wiekszej panikary ode mnie! Ale zmusilam sie do dobrego nastawienia i ku memu zdziwieniu bylo latwo i zadziwijaco szybko (do szpitala przyjechalismy o 2 nad ranem, po 6 godzinach Kinga byla z nami doslownie po dwoch pchnieciach), wiec sama zobaczysz, ze dasz rade lepiej niz myslisz.

Odpowiedz
Gość 2009-12-17 o godz. 00:00
0

gwarantuję Ci, że to jest do przeżycia - najważniejsze to nie rozpamiętywać tego wszystkiego PO ani nie bać się zbytnio PRZED. qrcze, ja mam to za sobą i wiem z czym się je i może to nie było przyjemne, ale... jejku, jak patrzę na mojego kruszaka to chcę jeszcze conajmniej dwójkę!! :D

Odpowiedz
alicja-w-krainie-czarów 2009-12-16 o godz. 23:42
0

Ja Was dziewczyny po prostu podziwiam, boję się, że Wam do pięt nie dorastam i jak przyjdzie co do czego to spanikuję albo nie dam sobie rady. I nie piszę tego tak sobie. Ja naprawdę tak myślę. Na razie potrafię się przejmować takimi drobiazgami. Ale mam nadzieję, że się "poprawię" :D

http://lilypie.com

Odpowiedz
Gość 2009-12-16 o godz. 23:15
0

Monia, z tego co piszesz niezbicie wynika, że bardzo wiele wycierpiałaś.
mój poród wyglądał bardzo podobnie, tyle tylko, że monia miałaś szczęście mieć dziecko przy sobie, a ja nie, bo Marta była chora

i wiecie co? ja wcale nie uważam, że to był koszmar ani że dużo wycierpiałam....

i też chcę mieć kolejne dziecko, może nawet JESZCZE kolejne :D

Odpowiedz
monia:) 2009-12-16 o godz. 22:35
0

Niestety tak było i mam nadzieję, że tym razem będzie całkiem inaczej.

Napisłam to ponieważ istnieje wiel mitów na temat porodu, wiele książkowych regułek i przewidywań.

A tak na prawdę wiele z tych mitów rozwiewa się bardzo szybko - sama doświadczyłam tego na własnej skórze (np. jesli chodzi o odchodzenie wód płodowych, odklejania się czopu, itp).

Wielu rzeczy nie da się jednak zmienić - np. obsługi w szpitalu - trzeba byłoby czekać aż te stare pielęgniarki pójdą na emeryturę i cała kadra ulegnie wymianie (stare przyzwyczajenia, nawyki itp).

Pierwszym razem bałam sie mniej (bo nie wiedziałm co mnie czeka) Teraz boję się ale wiem, że kobieta potrafi znieść znacznie więcej niż przypuszcza że jest w stanie znieść...

MONIA

Odpowiedz
alicja-w-krainie-czarów 2009-12-16 o godz. 22:09
0

Monia, z tego co piszesz niezbicie wynika, że bardzo wiele wycierpiałaś. Podejrzewam, że dużo osób będzie poruszona tym opisem. Pewnie sporo Cię to kosztowało (wskazuje mi na to sposób opisu), żeby opisać przeżycia w szpitalu, które nie zawsze były budujące...Jesteś bardzo dzielna i z całego serca Ci zyczę, żeby drugi poród zatarł tamte wspomnienia. Czasy się zmieniają, w szpitalach są chyba lepsze warunki niż wtedy, więc jest na to bardzo dużo szansa. :)

http://lilypie.com

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie